Chrześcijańskie miasteczko w Syrii podtrzymuje biblijny język aramejski. Ale obawia się o swoją przyszłość

Dzwony kościelne rozbrzmiewały po skalistych zboczach tego starożytnego syryjskiego miasteczka w zimny niedzielny poranek. Ale niewiele rodzin pozostało.
Maalula to jedno z nielicznych miejsc na świecie, gdzie mieszkańcy wciąż mówią po aramejsku – w języku, którym, jak się wierzy, posługiwał się Jezus. Miasteczko jest także domem dla dwóch najstarszych czynnych klasztorów w Syrii. Jednak od upadku byłego prezydenta Baszara al-Asada w wyniku ofensywy rebeliantów pod koniec zeszłego roku, niektórzy mieszkańcy obawiają się, że ich przyszłość jest niepewna.
Po Boskiej Liturgii w kościele św. Jerzego, w której uczestniczyło kilkadziesiąt osób, część mieszkańców usiadła na dziedzińcu i opowiadała o grabieżach i nękaniu, które – jak wierzą – były wymierzone w ich religijną mniejszość.
Ojciec Jalal Ghazal powiedział, że pewnego styczniowego poranka obudził go głośny hałas. Wybiegł na zewnątrz i zobaczył strumienie czerwonej cieczy. Natychmiast pomyślał o zamachach, jakie miały miejsce podczas trwającej 13 lat wojny domowej.
Zamiast tego odkrył, że ktoś włamał się do mieszkań duchownych, zdewastował je i wyrzucił worki z butelkami po winie z balkonu.
Wielu chrześcijan w Syrii czuło się zbiorowo oskarżanych o wspieranie Asada, który pochodził z niewielkiej sekty alawickiej i przedstawiał się jako obrońca mniejszości.
Mieszkańcy Maaluli – miasta w większości chrześcijańskiego, położonego około 60 kilometrów na północny wschód od Damaszku – wysłali w zeszłym miesiącu list do nowego islamskiego rządu Syrii pod wodzą byłego przywódcy rebeliantów Ahmada Al-Sharaa, który obiecał chronić mniejszości religijne i etniczne.
„Chcemy zagwarantowanego bezpiecznego powrotu chrześcijan z Maaluli” – napisano. „Maalula to czerwona linia. Nie pozwolimy nikomu naruszyć jej kultury, dziedzictwa i świętości.”
Od tamtej pory nic się nie zmieniło, a duchowni z Maaluli liczą na możliwość rozmowy z władzami.
Blizny wojny
Maalula wciąż nosi blizny wojny. To, przez co przeszła ponad dekadę temu, trafiło na czołówki światowych gazet i zwróciło uwagę na los syryjskich mniejszości w czasie, gdy antyrządowi rebelianci stawali się coraz bardziej ekstremistyczni.
We wrześniu 2013 roku miasto zostało przejęte przez rebeliantów, w tym bojowników powiązanych z Al-Kaidą. Około dwie trzecie z 3 300 mieszkańców Maaluli uciekło, a bojownicy porwali 12 zakonnic.
Zakonnice zostały później uwolnione za okup, a siły Asada odzyskały kontrolę nad miastem, wypędzając niektórych muzułmańskich mieszkańców oskarżanych o wspieranie grup zbrojnej opozycji.
Jednak po upadku Asada chrześcijanie z Maaluli twierdzą, że część tych osób powróciła i dokonała aktów zemsty, w tym grabieży i dewastacji. Nikt nie został aresztowany.
Chrześcijanie mówią, że żyli w pokoju z lokalnymi muzułmanami i że sprawcy niesprawiedliwie obierają ich za cel za to, co zrobił Asad.
„Nie ma żadnych gwarancji” – mówi ojciec Ghazal. „Musimy zrobić wszystko, by zapobiec tym incydentom.”
W ostatnim czasie w mieście nie widziano żadnych policjantów. Cała broń i amunicja ze znajdującego się tam posterunku policji została zrabowana w chaotycznej euforii po upadku Asada.
„Żyliśmy w strachu”
Sameera Thabet była jedną z wielu osób, które tamtej nocy uciekły do Damaszku.
„Żyliśmy w strachu, zastanawiając się, czy znowu zostaniemy wymordowani” – mówi. „Ale następnego dnia wróciliśmy, gdy usłyszeliśmy, że nasze domy są grabione.”
Wojna już wcześniej pozostawiła ślady na religijnych symbolach i artefaktach. Obrazy i mozaiki przedstawiające Jezusa i innych chrześcijańskich świętych zostały zniszczone i zbezczeszczone.
Teraz mieszkańcy i duchowni mają nadzieję, że nowi przywódcy Syrii będą ich chronić oraz pomogą im kontynuować przekazywanie chrześcijańskiej tradycji i języka aramejskiego. Wielu tych, którzy uciekli, wciąż nie wróciło.
Kościelni przedstawiciele Maaluli zwrócili się do rządu Al-Sharaa o zwiększenie bezpieczeństwa. Pod koniec grudnia niektóre siły bezpieczeństwa przybyły ze stolicy, aby chronić chrześcijan, którzy dekorowali domy i zapalili choinkę na głównym placu miasta.
„Nie zostali długo. Przyjechali na dwa, trzy dni, a potem odjechali” – mówi zrezygnowany ojciec Ghazal. „Ale nasze głosy zostały usłyszane.”